poniedziałek, 24 listopada 2014

A czas ciagle pedzi...




Az mi trudno uwierzyc, ze to juz miesiac od mojego ostatniego pisania.
Nie wiem, kiedy i jak ten czas ucieka....
Jeszcze jest jesien i chociaz robi sie coraz bardziej smutna, zdarzaja sie jeszcze piekne dni.


 
 
Nie zmienia to jednak faktu, ze swiateczne szalenstwo juz wszedzie panuje.
Sklepy od dawna pelne frykasow, oswietlone i kolorowe.
Przyznam sie, ze juz dwa razy polakomilam sie na pierniczki... Pyszne sa, ale jak co roku
zaczynam sie w tym okresie zle czuc. Szarpia mna rozne mysli i nie moge (jak zwykle)
wziac sie w garsc i przyjmowac wszystko jak leci...
 
Koncowka tego roku i poczatek nastepnego to same jubileusze i to nie byle jakie, bo "srebrne".
Najpierw cwiercwiecze mojego przybycia do Niemiec. Pamietam dokladnie kazda godzine
tego dnia, ale pomiedzy nim a dzisiaj jeden wielki swist, wszystko przelatuje przed oczyma
jak odrzutowiec. Gdzie te wszystkie lata???????
Przyznac musze, ze lubie we wszystkim pewna stabilnosc i chociaz czasami przychodzi ochota
na zmiany, w wielu wypadkach jestem stala, dotyczy to rowniez mojej fryzjerki.
Najpierw mieszkalam w tym miescie, gdzie ona ma swoj zaklad, pozniej sie trzy razy przeprowadzilam a mimo tego ciagle do niej chodze, chociaz odleglosc w tej chwili wynosi
prawie 80 km.
I w tym wypadku tez strzelilo cwiercwiecze, kto moze powiedziec, ze ma u swojego fryzjera
 staz dluzszy od mojego?
Na uczczenie tej okazji zawiozlam cos slodkiego, byly wzruszenia, usciski i lezka w oku...
 
 
 
Skoro o terminach i uplywie czasu mowa to musze sie pochwalic, ze mam kontakt z moja
przyjaciolka z Syberii i sama nie moge to uwierzyc. Czterdziesci lat minelo....
Ktoregos dnia zadzwonilam do niej, nagadalysmy sie po pachy i najzabawniejsze jest to,
ze ja mowilam do niej po polsku a ona do mnie po rosyjsku. W ciagu godziny (nie chce myslec
o dniu w ktorym przyjdzie rachunek) obgadalysmy z grubsza co sie z nami przez ten czas
dzialo... Na koniec rozmowy obiecalysmy sobie, ze sie w tym zyciu jeszcze spotkamy....
Nie wiem, jak ma do tego dojsc, bo odleglosc potezna, ale ja tam jestem otwarta. Jezeli ona
tu nie przyleci to ja sama wybiore sie za Ural :-) na temat terminow jeszcze nie rozmawialysmy...
 
Tak poza tym dzielnie chodze na moje kursy, angielskiego i malarski.
Jezeli chodzi o angielski to na tym etapie, na ktorym teraz jestesmy wydaje sie byc latwiejszy
od niemieckiego, ale przyznaje sie, ze niewiele sie ucze. Musze sie wziac w garsc, bo ktoregos
razu po prostu strace watek i przestanie mi sie chciec.
Za czasow mojej mlodosci uczenie sie jezyka bylo jak nie sztuka dla sztuki lub szpanem, bo
niewiele bylo mozliwosci na sluchanie, czytanie czy ogladanie czegos rozsadnego.
Teraz jest zupelnie inaczej i bardzo boli mnie to, ze nie znam zadnego jezyka obcego poza
niemieckim. Mysle wlasciwie tylko o angielskim, bo zrobil sie wszechobecny i wiele terminow
wkradlo sie juz dawno do innych jezykow.
Jezeli chodzi o moj malarski kurs to moje odczucia sa troche podzielone. Z jednej strony jest
to nieprawdopodobna frajda, z drugiej strony troche pesza mnie wielkie rozmiary obrazow
(pani prowadzaca ustala co i na czym), ja tam wole mniejsze formaty.
Niedawno skonczylam obraz "jeden w dwoch", wymiary pojedyncze 40x120 cm, czyli sporo.
Dzisiaj powieszone zostaly w korytarzu, przy wejsciu do naszego mieszkania, bo w nim
mam malo powierzchni do wieszania czegokolwiek.
 
 
 
 
Nastepny temat to srodziemnomorskie tematy na plotnie 80x100 co oznacza, ze bedzie to jakis
czas trwalo. Gotowy obraz zostanie powieszony w garazu :-)
Tenze kurs konczy sie 10 grudnia, ale jak na wiosne bedzie dalszy ciag to pewnie tez sie zapisze.
 
 
Niedlugo wybieram sie do kraju, tak wyszlo, ze przed samymi swietami... Mama we wzglednej
formie a wiec mam nadzieje, ze porozmawiamy. Wybiore sie na szybko do Wroclawia, ktory
to bedzie tez swiateczny, mam na mysli jarmark swiateczny. Za moich czasow  bylo to zjawisko nieznane, teraz ciekawie rzuce okiem co i jak. Na poczatku mojego pobytu tutaj uwazalam to
za duza atrakcje, teraz juz rzadko sie na nie wybieram, zobaczymy jakie wrazenie zrobi na mnie
Wroclaw. A tak przy okazji... Wybieram sie tam do pierogarni, bo to dla mnie duza pokusa.
 
I to by bylo juz wszystko na dzisiaj, nie wiem, kiedy nastepny raz napisze, ale mam nadzieje,
ze zabiore sie za to szybciej jak za miesiac....
 
 
 


wtorek, 28 października 2014

Silva rerum...




Nazbieralo sie troche roznych tematow i postanowialam wrzucic je do jednego garnka...
Ale po kolei.

W przedostatni weekend byla piekna pogoda i postanowilismy sie wybrac na wystawe dyn,
najwieksza na swiecie,  w Ludwigsburgu. Tam tez na terenie krolewskiego parku urzadza
sie ja co roku, zawsze podporzadkowana jakimus tematowi, tym razem tematem byla
"Dynia Royal". Zacieralam rece na rozliczne zdjecia i tak stanelismy przed zamkiem,
wyciagnelam aparat, zrobilam dwa zdjecia i... bateria okazala sie byc pusta. Nie zmartwilam
sie tym za bardzo, bo mialam zapasowa... Wsadzilam ja do aparatu i... zrobilo mi sie na
widok czerwonego a migajacego symbolu ciemno przed oczyma....
Albo sie wyladowala samoistnie, albo ja zapomnialam zaladowac. Tak czy inaczej zdjec nie
bylo poza tymi dwoma, ktore ponizej zamieszczam....


 
 



Kolejnej proby nie bedzie, bo po pierwsze pogoda sie zepsula a po drugie to dosc daleko stad.
Trudno, moje tegoroczne wyczyny fotograficzne sa ponizej zera.
Przykro mi...

Teraz na tematy muzyczne
Pisalam juz, ze jestem goraca wielbicielka Michala Bajora... W empiku internetowym kupilam
sobie dwie plyty. Jednej plyty ciagle jeszcze nie slyszalam, za to druga z nich jest bez przerwy
w kazdej wolnej chwili odtwarzana. Cuuuuuuuuuuuuudo!
Tutaj musze wspomniec, ze przez przypadek odkrylam, iz na Amazon.de sa plyty Bajora,
czyli moglam te plyty zamowic na miejscu bez platniczych stresow.
Ale musze tez napisac cos pozytywnego.
Probowalam wtedy zamowic cos przez bookmaster.pl i nie udalo sie, przy czym bije sie
w piers, ze to ja czegos nie dopatrzylam. Nastepne zamowienie (jedna plyta Bajora, druga
z poezja Lesmiana spiewana miedzy innymi przez niego) sa juz w drodze.
Wynika z tego, ze zrobi(l) mi sie "korek" muzyczny...
Tak bardzo sie ciesze, ze tyle pieknej muzyki mam przed soba do sluchania!!!!!!!
To uczycie nazwalabym "przedradoscia" na radosc wlasciwa...

W tym tygodniu sa ferie w szkolach i na to konto rowniez moje kursy sa zawieszone,
powinnam w tym czasie pouczyc sie angielskiego, bo nic w domu jeszcze nie robilam
i jak sobie odpuszcze zadania domowe to nie bedzie dobrze.
Na razie wszystko jeszcze zrozumiale, ale to moze sie wkrotce zmienic na niekorzysc.
Jezeli chodzi o kurs malarski to w tej chwili sa malowane rownolegle dwa obrazy, ale mysle,
ze to jeszcze jakis czas potrwa, bo format spory.
W tak zwanym miedzyczasie wykonczylam drugi z trzech niebieskich obrazkow
i ponizej go prezentuje (w naturze jest jasnejszy i jego struktura jest miejscami wypukla).





Teraz bedzie na tematy zapachowe. Przyznalam sie wczesniej, ze jestem "uzalezniona"
i w regularnych odstepach przezywam wielkie "och" i "ach" w spotkaniach z nowymi
zapachami. Ludzie, ktorym podoba sie konkretna nuta zapachowa maja troche latwiej, bo
zasieg upodoban jest okreslony. A ja? Ja jestem ciekawa, zachlanna, pelna oczekiwania
na nowe zapachowe swiaty. Tutaj musze wspomniec, ze podoba mi sie wiele zapachow,
w okresie jesienno-zimowym preferuje zapachy korzenne, pelne wyrazu i sprawiajace, ze
dusza czuje sie otulona czyms niezwykle miekkim.
Wspomnialam tez, ze jest Portal, gdzie spotykaja sie oczarowani perfumami ludzie.
Tam tez jest wartka wymiana zdan i upodoban, ciekawe jest bardzo jak odmienne
sa zdania na ten sam zapach. Sa zapachy, ktore wywoluja zbiorowy zachwyt, ale sa tez
i takie, gdzie ocena od najlepszej po najgorsza jest dosc czesta.
Tak czy inaczej zdarzaja sie chwile, gdzie chcialabym miec wiecej niz jeden nos, bo
jest tyle zapachow i szkoda, ze wolno je wachac tylko pojedynczo.
Moja nastepna zdobycza beda zapachy z Maroka, bardzo sie ciesze, chociaz zdaje sobie
sprawe, ze perfumy tak bardzo korzenne nie sa kazdemu mile. Mnie i owszem :-).

Ostatnio grzebalam w archiwum i znalazlam moje zdjecia z RPA. Nie jest ich duzo,
ale postanowilam Wam cos pokazac, z czasem oczywiscie.
Dzisiaj chcialam Wam zaprezentowac samolot (Airbus A380-800), ktorym lecielismy
w obie strony. Pragne zwrocic uwage na relacje pomiedzy tymi wielgasnymi
ciezarowkami a korpusem samolotu. Niesamowite, prawda?






 
 
Zdjecia nie sa dobrej jakosci, bo robione przez szybe i to pod wieczor, ale zawsze cos tam
widac. Patrzac na ten samolot budzi sie we mnie chec jakiejs wyprawy, ale najblizsza bedzie
nie samolotem i nie za siedem morz tylko do Polski, bo chcialabym odwiedzic Mame.
Wieksza podroz rysuje sie niesmialo na koniec zimy, ale nie wiadomo, czy to dojdzie do skutku,
z roznych przyczyn zreszta. Niesmialo mysle o Meksyku (bylismy tam w 1998), ale teraz
za wczesnie jeszcze, aby cos konkretnego napisac.
 
Rozgadalam sie dzisiaj na calego, czas konczyc...
 
A  niech ci, ktorzy doczytali sie do tego miejsca poczuja sie serdecznie pozdrowieni!!!
 
 
 
 

piątek, 17 października 2014

Malarsko i nie tylko...




Dzsiaj wczesnie skonczylam prace a wiec mam czas, aby sobie spokojnie posiedziec,
pogrzebac w internecie, napisac cos w blogu i cieszyc sie tym, ze weekend przed nami...
Pogoda robi sobie rozne zarty, ale slyszalam, ze w niedziele ma byc ladnie to moze
wybiore sie na polowanie na zlota jesien.

Wspomnialam ostatnio o moich zapachowych fascynacjach i o tym, ze jest Forum, gdzie
spotykaja sie "uzaleznieni" od zapachow. Jak wiadomo dobre wody toaletowe czy tez
wody perfumowane nie sa tanie. Tym sposobem ludzie wpadli na pomysl, ze w kilka osob
kupuja buteleczke wyzej wymienionych, albo sami kupuja jeden egzemplarz i odstepuja
chetnym (najczesciej) 10 ml co jest taka wdzieczna iloscia, ze jest jeszcze do zaplacenia a juz
mozna zapach porzadnie przetestowac. Po chwilach takiego szalenstwa dalam sobie
w ostatnich miesiacach spokoj, ale teraz znowu na to "zapadlam". Zamowilam sobie rozne
zapachy i w zasadzie bardzo jestem tymi zakupami zachwycona. Kupilam tez prawie cala
flaszeczke (100 ml!!!) Givenchy, cudny cynamonowy zapach. Mam wielkie ciagotki do takich
korzennych, orientalnych zapachow, bo wspaniale pasuja do jesieni i zimy.
Mam wrazenie, ze w jakis sposob cudownie ogrzewaja dusze :-)
Na wiosne i lato jest za to zupelnie inna gama zapachow. Moze ktoregos dnia pokaze Wam
zdjecie mojej "perfumerii".

Wczoraj bylam na kursie angielskiego, trzeci raz... O je... Na stare lata troche trudniej
przychodzi nauka czegokolwiek, w tym oczywiscie jezykow... Grupa nie jest duza,
+40 wiekowo, pani prowadzaca jest Angielka i przyznac trzeba, ze ma kobieta cierpliwosc.
To nasze dukanie najprostszych slow jest dla niej pewnie bolesne :-)
Kurs trwa do stycznia, ciekawe czego sie do tego czasu nauczymy i ile osob zostanie....
Z (niemieckiego) kursowego doswiadczenia wiem, ze ludzie sie szybko zniechecaja,
zobaczymy jak bedzie tym razem.

W sprawie sportowych aktywnosci nie podjelam zadnych krokow, ale mialam pare innych
spraw na glowie. Ale rozmawialam juz z szefem studia i musze sie umowic na wstepne
badanie/zestawienie programu cwiczen. Troche to wariacki pomysl z tym trenowaniem,
bo jestem absolutnie leniwa i malo zdyscyplinowana, ale wiem rowniez, ze w czasie
kiedy chodzilam do silowni duzo lepiej sie czulam. A wiec nie pozostaje mi nic innego
jak wziac sie za bary z moimi ciagotkami do lezenia w fotelu z ksiazka i wszelka pasywnoscia...

Teraz bedzie o moich malarskich pasjach (szumnie brzmi, chociaz poczynania na razie
jeszcze skromne). W tym kursie bierze udzial nie tak duzo osob, cos kolo dziesieciu
i wszyscy maja  mlodziencze lata za soba... Ostatnim razem mielismy za zadanie skonczyc
nasze trzy obrazki, ale ja nie potafie malowac "na czas", skonczylam jeden z nich
a pozostale dwa czekaja jeszcze na korekte/zakonczenie. Moze mi sie uda w najblizszym
czasie, bo na kursie bedzie juz cos nowego, ale o tym innym razem.
Na razie prezentuje moje "dzielo" i uciekam "w weekend".
Pozdrawiam Was serdecznie i zycze przyjemnego wypoczynku!!!









niedziela, 12 października 2014

Zbiera sie to, co sie posialo...




...wiec nic dziwnego, ze zbieram milczenie. Gdyby nie wierny Vinniczek to strasznie tu
pusto by bylo! Ale to moja wlasna wina a wiec nie mam sie co skarzyc.
Tyle tytulem wstepu.

Znowu uplynelo troche czasu i jestem po dwoch spotkaniach kursowych, tak malarskich
jak i jezykowych. Jezeli chodzi o te ostatnie to troche trudno przeskoczyc wlasne
opory i problemy z wymowa... Grupa nie jest duza - czteranscie osob na pierwszym spotkaniu,
wszyscy po czterdziestce a wiec trzeba sobie uswiadomic, ze nikomu to nie przychodzi
latwo, nawet jezeli niektorzy mieli kiedys angielski w szkole.
Ja sama chcialabym wiecej-szybciej-lepiej, ale musze sie postarac o cierpliwosc.
Jak mam sie nauczyc to i tak sie naucze, jezeli nie to nie pomoga zadne kursy...

Kurs malarski... Ach, moja dusza spiewa po ostatnim spotkaniu, bylo cudnie.
Malowalismy rownolegle trzy obrazki o wymiarach 40 x 40 cm i w zalozeniach byly to
prace surrealistyczne. Wiekszosc zdecydowala sie na kolory czerwony i zolty, ja
wybralam niebieskosci. Nastepnym razem bedziemy te obrazy konczyc (poki co schly sobie
w spokoju) i mam nadzieje, ze bede ze swoich dziel zadowolona.

Nie pisalam tu nigdy o moich innych pasjach, dzisiaj krotko o tym.
Kocham zapachy i te wlasnie zajmuja mnie od zawsze przy czym od jakiegos czasu kupuje
to, co mi sie podoba, nawet jezeli wiem, ze w najblizszym czasie nie zuzyje, bo jest tego
za duzo. Nie bede twierdzic, ze to dla mnie tresc zycia, ale nie ukrywam, ze jestem
zywo zainteresowana produktami perfumeryjnymi. Za czasow mojej mlodosci bylo troche
zapachow w drogeriach, ale bylo ich raczej nieduzo i pomijajac czysto kwiatowe zapachy -
specjalnych kompozycji sobie nie przypominam. Z wjatkiem "Sawy", ktora byla dla mnie
w tamtych czasach objawieniem, ale objawieniem nieosiagalnym (do dzis pamietam, ze
maly flakonik kosztowal 120 zl. i to w latach siedemdziesiatych, gdzie kilogram kielbasy
kosztowal polowe!). Mama mojej przyjaciolki uzywala tych perfum i przy kazdym
spotkaniu zachlystywalam sie tym zapachem. Na moja kieszen byla za to woda toaletowa
"Czarny kot", ktorej to dluzszy czas uzywalam... A pozniej? Pozniej bylo roznie, ale
zawsze marzyly mi sie piekne zapachy, na szczescie od czasu do czasu wpadalo cos
z zagranicy. Zapachy byly dla mnie zawsze fascynacja i mam pewne zdolnosci
w zapamietywaniu ich, na dlugie lata.
Od kiedy tutaj jestem probuje roznych wod toaletowych i przez te wszystkie lata moja
skora byla wypachniona roznymi zapachami, ktore z radoscia sobie wybieralam.
Okazuje sie, ze ludzi pochlanietych zapachem jest troche wiecej i w ten sposob powstalo
Forum, gdzie sie tez troszeczke udzielam. To niezwkle ciekawe ile zapachow w ogole
istenieje, co sie za tym kryje, jakie sa mody i trendy oraz w ogole jak kto co odbiera.
Jest tez w tym Forum miejsce, gdzie mozna zamieszczac fotografie perfum, jeszcze nie
probowalam, ale kto wie, moze z czasem i tym sie zaczne bawic.

Pisalam kiedys, ze chce mi sie jakiegos swiezego powiewu, nowych horyzontow i nowych
zajec... Ostatnio wpadlam na pomysl, zeby pojsc do Fitness-studia, mam bowiem nie
tylko brak ruchu (a za duzo kilogramow), ale tez trzeba byloby cos i dla zdrowia zrobic.
W poprzednim miejscu zamieszkania udzielalam sie w ten sposob prawie rok, teraz
trzeba byloby przypomniec sobie, ze kondycja nie przychodzi z lezenia w fotelu :-)
Tak czy inaczej to juz tylko kwestia czasu, postanowilam sie zapisac...

Kilka dni temu przyszla przesylka z Merlina, dostalam moje plyty... Dwie Bajora
i jedna (za to podwojna) Turnaua. Musze koniecznie przerzucic na odtwarzacz mp3
i dopiero wtedy bede mogla rozmarzyc sie przy sluchaniu tych dyskow...

Dzisiaj byl ladny, sloneczny dzien i taka jesien jeszcze lubie... Niedlugo bedzie inaczej
a wiec trzeba sie teraz zachwycac zlotymi liscmi, bo i to szybko minie,
Dla mnie osobiscie najgorszym miesiacem byl zawsze listopad (w ktorym to liscie juz
opadly a nie opadaja), ale od kiedy nie ma prawdziwych zim - wydaje mi sie, ze
listopad trwa wiecznie! Ale na razie jest jeszcze pieknie i dzisiaj zamieszczam zdjecia
ze spaceru w Zaczarowanym Parku, pocalowanym juz niesmialo przez jesien....
 
 
 
 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
 






środa, 1 października 2014

No i mam teraz problem...




Zapowiadalam ostatnio, ze beda  afrykanskie detale a tu po ogladnieciu moich zdjec moge tylko
rozlozyc rece...
Zdjec jest malo i prawde mowiac na zaden fotoreprotaz sie nie uzbiera, bede wiec przy
okazji cos pokazywac, bo tak bedzie lepiej.

Czas przeskakuje sam siebie i nie wiedziec kiedy uplywa dzien za dniem.
Dopiero co bylam w Afryce a tu moge juz relacjonowac powrot z kraju, gdzie bylam
w zeszlym tygodniu. Tym razem zdjec nie robilam to i dylematow zadnych nie bedzie...

Tak poza tym postanowilam porwac sie na cos nowego.
Zapisalam sie na kurs angielskiego, kurs podstawowy, bo nigdy sie tego jezyka nie uczylam!
Niezaleznie od tego wezme udzial w kursie malowania akrylem... Poczatek dzisiaj wieczorem
i nie moge sie juz doczekac! Mam nadzieje, ze bedzie ciekawie a niezaleznie od tego ciesze sie,
ze poznam pare nowych osob, zawsze to jakas okazja do wymiany paru zdan.

W lipcu  wspomnialam o mojej kolezance z Syberii...
Ostatni raz na zywo widzialysmy sie bodaj w 1974 roku... Wspomnialam, ze do niej napisalam
nie wiedzac, czy jeszcze mieszka pod znanym mi adresem.
Nie tak dawno przyszla odpowiedz! Alez to byla radosc, bo i zdjecia byly.
Nie wiem, czy sie chwalilam, ale kiedys bylam bardzo dobra z rosyjskiego, po uplywie tylu
lat zajomosc sie mocno pokryla kurzem. List od Iriny byl po rosyjsku i bez problemow go
przeczytalam/zrozumialam. Z odpowiedzia bylo trudniej, odwolalam sie do pomocy
komputera, ktory tlumaczyl bardzo dziwacznie. W zwiazku z tym wpadlam na pomysl, zeby
zabrac sie za rosyjski. W polskim internecie (w BookCity) znalazlam podreczniki i od razu
chcialam zamowic, ale nie myslcie sobie, ze to latwe... Nawypelnialam sie formularzy
i na koniec pojawily sie informacje, ze blad, ze karta nie taka, ze....
Cholera mnie wziela, bo w koncu albo Europa albo regula z wyjatkami???
Tym sposobem ksiazek nie zamowilam, ale o rosyjskim mysle calkiem powaznie!

Teraz bedzie jeszcze o zakupach internetowych,
Nie wiem czy juz pisalam, ale jestem goraca wielbicielka Michala Bajora.
Zapomnialam juz o rosyjskich podrecznikach i poszlam intenetowo do Empiku.
Plyty znalazlam i zabawa zaczela sie od poczatku... W koncu poroznawialam z pania
przez telefon i oprocz tego, ze pani bylo przykro nic sie nie dalo zrobic.
Poniewaz daje sie poniesc emocjom - poszukalam gdzie indziej i co sie okazalo?
W Merlinie mozna zaplacic bez problemow, ale nie bylo tego wszystkiego, co chcialam :-(
Czyli czlowiek uczy sie pokory na prostych rzeczach, ale mowi sie trudno.
Kiedys jeszcze zdobede podreczniki i plyty, w koncu pod koniec roku znowu bede w kraju...

Na fali wspomnien postanowilam odnalezc moja przyjaciolke z liceum, nasze drogi sie
rozeszly 33 lata temu... Poszukiwania w ksiazce telefonicznej nic nie daly a wiec bedac
w PL poszlam do jej Mamy (nie wiedzac czy tam jeszcze mieszka). Udalo sie, Mama przez
chwile sie zastanawiala, kto to z takim impetem dzwoni do jej drzwi, ale za chwile sobie
dokladnie przypomniala kto i skad... Dostalam numer telefonu (bo przyjaciolka w innym
miescie) i zadzwonilam... Niespodzianka bylaby duza, ale Mama wykonala telefon
przede mna.... Tak czy inaczej ucieszylam sie nasza rozmowa i postanowilysmy podtrzymac
te telefoniczne kontakty.

Ja nie naleze wlasciwie do ludzi wracajacych z uporem do przeszlosci, ale jakos tak
wyszlo, ze ostatnio myslalam o roznych ludziach i wydarzeniach z dawnych lat.
Na tej to fali takie poczynania jak wyzej.... I ponizej tez :-)
Na ogol wyrzucam wszystkie listy, bo nigdy do nich nie wracam, ale byl wyjatek.
Mialam paczuszke listow sprzed prawie trzydziestu lat, paczuszke, ktora przeszla ze mna
wszystkie przeprowadzki i jednoczesnie nie byla ruszona przez te wszystkie lata.
W ostatnich dniach przeczytalam te listy.... Poczulam sie taka mloda....
Nie wiem, czy je kiedykolwiek jeszcze przeczytam, ale na razie postanowilam nie wyrzucac.
Sprowadzajac sie do tego mieszkania postanowilismy zrobic "czystke" i wyrzucilismy
cala nagromadzona korespondencje oraz... Moze nie uwierzycie, ale polecialy tez wszystkie
zdjecia "papierowie", rowniez z rozlicznych urlopow.  A zatem nie mozna mnie posadzac
o to, ze jestem sentymentalna, wbrew pozorom...

U nas jesien, w RPA dzisiaj zaczyna sie letni sezon turystyczny i widzialam juz na zdjeciach,
ze przyroda przyobrala nowe sukienki.... Szkoda, ze ich nie widzialam, ale kto wie, moze
kiedys sie jeszcze uda,..

Na razie zamieszczam zimowy widoczek z tych wakacji i gdybym nie napisala, ze to
w RPA nikt by nie pomyslal, ze to jest dalej jak za tutejsza miedza...

Pakuje manatki i pedze za chwile na kurs!!!

Pozdrawiam Was serdecznie!








czwartek, 4 września 2014

Przy filzance kawy...

 
 
 
 
 
 
 
 
Ufffffffffffff............ Czas swistnal mi kolo nosa niczym ekspres miedzynarodowy...
Wrocilam juz jakas chwile temu i nie moglam za nic zabrac sie za pisanie - spietrzylo sie troche obowiazkow i stad to milczenie, niejako tradycyjne u mnie.
Ale porozmawiajmy... Spokojnie i przy filizance kawy :-).
 
Moja podroz przebiegla pod kazdym wzgledem planowo a zatem nie bylo z tego tytulu zadnych stresow. Lecielismy z Frankfurtu nad Menem do Johannesburga, podroz trwala bez mala
11 godzin czyli mozna bylo to przetrzymac, tym bardziej, ze lecielismy Airbusem 380.
Bylo nawet miejsce dla moich dlugich nog i tym sposobem przyznaje sie, ze podroz w
obie strony przespalam.
 
Sam pobyt w RPA trudno ujac w dwoch slowach, bylo duzo do ogladania. Moze zaznacze
tylko, ze tam byla w tym czasie zima jeszcze a wiec temperatury kolo 20°C co niekoniecznie
oznacza upaly. Moje letnie ciuchy pozostaly w wiekszej czesci nierozpakowane, ale taka
temperatura byla przyjemna w czasie rozlicznych wycieczek. A widzielismy duzo...
Z oceanem lacznie.
Tyle wrazen, ze nie wiem, o czym napisac! Zdjecia byly robione, ale mniej niz sie
spodziewalam, na starosc zaczynam sie chyba bardziej koncentrowac na ogladaniu jak
na strzelaniu fotek. Ale cos tam przywiozlam i na pewno cos z czasem pokaze, co nie znaczy,
ze beda fotoreportaze, te juz poza mna.
 
RPA widzialam pierwszy raz wiele lat temu i przyznac trzeba, ze duzo sie zmienilo, rowniez
obraz ulic(y), ale to nic dziwnego po tych wszystkich zmianach politycznych, ktore leza juz
jakis czas w przeszlosci. Z banknotow usmiecha sie Mandela, za czasow mojego pierwszego
pobytu tam byl jeszcze uwieziony... Caly swiat sie zreszta w tym czasie zmienil...
 
W czasie mojej wyprawy bylo sporo wycieczek, byl park malp, byl "lwi park", bylo safari,
byla wycieczka po rzece pelnej hipoptamow i krokodyli, bylo akwarium, bylo delfinarium,
byly pokazy foczych sztuk, byly zakupy (ciuchowe), to z tej okazji byly zrobione dzisiaj prezentowane zdjecia - to uchwycona przerwa w grzebaniu po wieszakach :-).  Bylismy nad
oceanem i chociaz bylo raczej chlodno byly kapiele i "nurkowanie", no i cos, czego nie mozna pominac - gory pysznego jedzenia. Ja mialam pewien dylemat, bo bylo glownie
mieso od rana do wieczora, ale za to takiej jakosci, ze nawet nie specjalnie sie wzdrygalam.
Teraz moja waga jeczy co rano, bo te kulinarne szalenstwa nie pozostaly bez konsekwencji,
ale w zyciu zawsze jest cos za cos :-).
 
Nasi gospodarze - moj brat z zona, byli cudowni, serdeczniejszego goszczenia nie mozna sobie wyobrazic!
Dziekujemy IM za ten czas pelen atrakcji, za serce i za to, bylo po prostu pieknie!!!
 
Przy pozegnaniach powstal pomysl wzajemnych odwiedzin, tym razem letnich - tak ich podroz
do nas w czasie naszego lata jak i nasza ponowna wizyta, tym razem w czasie ich lata....
Nie ukrywam, ze bolesnie brakowalo mi kwiatow i w ogole zieleni, to trzeba bedzie nadrobic!
 
Moja krotka relacja z pobytu w Afryce dobiega konca, pozniej beda detale :-)
 
Pozdrawiam Was serdecznie!!!!!!
 
 
 
 
 
 
 
 

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Reisefieber...






Tyle czasu spedzilam na przemysleniach jak to bedzie, kiedy nadejdzie czas podrozy a teraz ta
wyprawa jest faktem. Walizy zapakowane, teraz juz tylko trzeba przeczekac noc i jutro odlatujemy.
Sama podroz zaczyna sie od Frankfurtu do ktorego musimy dojechac i to troche wydluza calosc,
i tak nie krotka w samej sobie.
Ciesze sie, ze dane nam bedzie zobaczyc rozne rzeczy, ze na pewno da sie sporo uchwycic
w kadr. Poczulam wole fotografowania i to tez jest dobry znak :-)

Zamieszczone zdjecia pokazuja male lotnisko i nieduzy samolot, ale to tylko tak dla wyobrazni,
ze oproczcalej radosci odczuwam (jednak!!!) Reisefieber...

Powrocimy 22 sierpnia i do tego czasu posylam Wam serdeczne pozdrowienia!!!!!








środa, 30 lipca 2014

Przemyslenia przed podroza albo kleska urodzaju...




Dzisiaj uswiadomilam sobie, ze za tydzien o tej porze bede pewnie drzemac po odbytej podrozy.
Czas tak szybko plynie a ja jeszcze daleka od wszelkiego pakowania... Opadaja mi rece...
Kiedys zadna podroz nie byla zbyt daleka czy meczaca, teraz juz mi trudno pakowac sie na 
wyjazdy do Polski a co dopiero teraz, kiedy to trzeba pamietac o slomkowym kapeluszu, 
slonecznych okularach (ktore mam a ktorych nie nosze) oraz o mazidle od slonca z filtrem 50...
Ale nic to, nie mam wyboru i musze sie w koncu zmobilizowac do dzialania.
Bez bagazu nie mozna podrozowac :-)

Od wczoraj pada deszcz przy czym wczoraj zmoklam do suchej nitki, zlapaly mnie szczegolnie
silne opady. Gdzies w prognozie pogody widzialam, ze te opady przemieszczac sie beda na 
wschod, mam nadzieje, ze nie narobia zadnych szkod.

Po moim powrocie bede miala na pewno duzo zdjec (tym razem mam zamiar naprawde zajac
sie fotografowaniem) a dzisiaj zamieszczam zdjecia z Zaczarowanego Parku.
Pomyslalam sobie, ze zamieszcze wszystkie, ktore zrobilam bo zapomne a pozniej jesienia bede
zdziwiona, ze mam jeszcze letnie zdjecia w zapasie.

Moja kartka jest w drodze na Syberie, ciekawa jestem bardzo, czy trafi do wlasciwych rak.
Z pomoca mojej znajomej dotarlam do rosyjskiej "Naszej klasy", ale wyniki poszukiwan nie byly
jednoznaczne. Zobaczymy, co przyniesie przyszlosc.

Dzielnie pije moje zielone smoothies i bardzo sie do nich przyzwyczailam, ale na czas urlopu trzeba
bedzie zrobic przerwe, z gory wiem, ze bedzie grillowanie bez konca. Ja od jakiegos czasu nie jem
prawie wcale miesa a wiec bede sie musiala przestawic. Chyba, ze poprosze o grillowane
warzywa i owoce.
Ostatnio sprawilam sobie ksiazke o zdrowym wyzywieniu i tam byla mowa o tym, ze mieso jest
absolutnie niezdrowe a zaraz za nim stoi mleko i jego wyroby (ktore to lubilam zawsze). 
Byla mowa o roznych aspektach zywienia sie a tak  w ogole to przeslanie tej ksiazki to rada, 
aby najlepiej przejsc na "surowe" wyzywienie, czyli jesc to, co nie jest podgrzane na temperature
wyzsza od 42°C. Na pewno duzo racji bylo w tym wszystkim, ale czy mozna sie przestawic na 
taki drakonski sposob odzywiania??? Z jednej strony wydaje mi sie to ponetne, z drugiej oczywiscie
zdaje sobie sprawe, ze budzet na artykuly spozywcze strzela automatycznie w gore.
No coz, nie musze teraz za duzo myslec, bo grillowanie przede mna, ale po powrocie na pewno
powroce do moich smoothies, to jest doskonaly wariant dla mnie.

Moja suszarka oznajmila, ze jest gotowa a wiec rzucam bloga i lapie sie za prasowanie, w koncu
pare rzeczy naprawde trzeba zapakowac :-)

Pozegnalny post jeszcze nastapi, na razie wiec....


































środa, 23 lipca 2014

Powiew przeszlosci....




Nie naleze do tych osob, ktore zbieraja listy, przechowuja pieczolowicie zasuszone kwiaty, piorka
i inne "pamiatki",  czy tez chronia e-maile od zapomnienia. Rowniez moj wlasny blog nie jest
przeze mnie wertowany do tylu.
Tyle zreszta tych blogow bylo... Ostatni z nich mial byc przeze mnie skasowany, bo wydawalo
mi sie,ze moze wroce do przeszlych dni, do wrazen, uczuc i impresji.
Nie zajrzalam  jednak do niego ani razu, ponadto posialam gdzies hasla i tym sposobem  od
wszelkich dylematow  uwolnil mnie Onet kasujac go raz na zawsze.

Ale widac, nie ma reguly bez wyjatkow.
Ostatnio powialo w moich myslach przeszloscia. Poczulam potrzebe myslenia o ludziach, ktorych
spotkalam kiedys tam, ktorzy byli w jakis sposob wazni, ktorych chcialabym nagle, po tylu latach
spotkac i zobaczyc, czy ciagle sa jacy byli.

Ostatnio wygrzebalam numer telefonu kogos, kogo widzialam ostatni raz 28 lat temu...
Wzielam sie na odwage i.... zadzwonilam. Radosc byla wielka, po obydwu stronach zreszta.
Nagle sie poczulam, jakbym miala dwadziescia pare lat...

Dowiedzialam sie rowniez od mojej bratowej, ze przez Facebook zglosil sie do niej moj ostatni
szef z PL proszac o moj numer, pewnie tez ktoregos dnia rozdzwonia sie telefony....
Tak na marginesie: nie ide z duchem czasu a wiec nie jestem w zadnych forach i innych miejscach,
gdzie ludzie spedzaja czas. W swietle powyzszego jest to troche nielogiczne, pewnie odnalazlabym
wiele dawnych kontatktow, ale czy tego chce? Raczej nie... Myslac o dawnych kontatkach mialam
na mysli konkretnych ludzi a nie wszystkich, ktorzy przewineli sie przez moje zycie.
Nie ma mnie wiec w FB, tak jak mnie nie bylo w Naszej Klasie. Jak napisalam wyzej - nie lubie
powrotow, z reguly przynajmniej, ale czasami moze to byc cos sympatycznego, tak mysle...

Pochodze z miasta, gdzie mielismy duzo Zaprzyjaznionej Armii i tym sposobem jej czlonkowie
z rodzinami byli moimi bezposrednimi sasiadami. Tak tez mialam przez kilka lat przyjaciolke,
ktora wyjechala z PL w 1974. Dlugo, dlugo korespondowalysmy, ale pozniej kontakt sie urwal.
Bylam akurat przez jakis czas w RPA, kiedy dotarl do mnie jej list pisany na moj domowy adres.
Nie odpisalam wtedy, bo przekonana bylam, ze do Zwiazku nie dostanie listu akurat z tego kraju.
A pozniej? Pozniej sie myslalam o tym, tyle rzeczy sie przewalilo przez moje zycie.
Teraz, ktoregos dnia pomyslalam o niej bardzo intensywnie i postanowilam napisac!
Stwierdzilam przy tym, ze moj rosyjski lezy i dlatego poprosilam o napisaniu kartki znajoma,
ktora jest niemiecka Rosjanka, czy odwrotnie. Teraz wrzuce go do skrzynki i bede czekac
z niewiadomym dzisiaj wynikiem, bo kto wie, czy ona jeszcze mieszka tam, gdzie mieszkala
25 lat temu. Zobaczymy, ale jest przy tym jakis dreszczyk emocji.
Z adresu wiem, ze moja przyjaciolka mieszka na Syberii i trzeba trafu, ze z tych okolic pochodzi
moja znajoma. Przy okazji pisania kartki opowiedziala mi o tym, ze u nich snieg lezy od....
pazdziernika do maja!!!! Tutaj pomyslalam o Vinniczku, ktory pewnie juz pod koniec pazdzeirnika
a najdalej na poczatku listopada bylby martwy od tego zimna. Ja chyba tez za taka zima
nie tesknie. A wracajac do mojego rosyjskiego (ktory swego czasu byl bardzo dobry) stwierdzic
musze, ze zachowalam jego pasywna znajomosc, czyli moja znajoma mowi do mnie pieknie
po rosyjsku a ja jej odpowiadam po niemiecku :-).

Ostatnio zamieszczalam tu zdjecia z Zaczarowanego Parku i chociaz mam ich jeszcze kilka -
dzisiaj pokaze dynamiczna impresje ze Szwajcarii...

W takim tempie jak teraz pisalam przed laty, co to sie (ze mna) porobilo...

Usmiecham sie do Was szeroko.... Wkrotce sie znowu pojawie, pozniej bedzie przerwa na RPA!








poniedziałek, 14 lipca 2014

Siłą rozpędu...



Tak sie wczoraj rozpedzilam, ze tego rozpedu jeszcze i na dzsiaj starczylo...
Dlatego chwytam "za pioro" i pisze! Co za tempo, prawda?

Dzisiaj mialam "wolne" tzn. od pracy, ale za to mialam trzy rozne wizyty; w jednym miescie,
ale za to 75 km stad... Tym sposobem od 6:00 do 18:00 bylam poza domem.

Pierwsza wizyta byla bolesna, bo u dentysty... Z pewnym strachem siadalam na fotel, bo
nie bylam pewna, czy po wczorajszym meczu pan doktor wyspany i czy rece mu nie drza :-).
Okazalo sie, ze dentysta w dobrej formie, rozanielony jak wszyscy Niemcy dzisiaj, ale i tak
dreczyl mnie ponad godzine. Ja meczu nie ogladalam, ale slyszalam :-).
No tak, mistrzostwo swiata zdobyte, ludziom sie dzioby smieja i dobrze.
Nie rozumiem wprawdzie tych emocji, ale zawsze to lepiej, zeby ludzie sie smiali jak walczyli.

Po dentyscie pozwolilam sobie na cos, czego juz dawno pragnelam. Pojechalam wiec
do... Zaczarowanego Parku!!!!!!! Ilez to bylo radosci zobaczyc go w pelnej krasie, ile bylo
zachwytu na widok znajomych katow! Szalenstwo, zupelne szalenstwo!
Zrobilam pare zdjec, ale dzisiaj pokazuje tylko wycineczek...

Po Zaczarowanym Parku przerwa obiadowa. Bylam u Chinczyka, ktory ma swoja restauracje
kolo lotniska i tym sposobem mozna znad talerza patrzec na hulajace po niebie samoloty.
Teraz bedzie o jedzeniu. U Chinczyka oczywiscie zielonych drinkow nie ma, dlatego musialam
jesc to, co bylo a ze byl bufet to bylo w czym przebierac. Teoretycznie przynajmniej.
Ze zdretwialymi zebami trzeba sie mocno zastanowic, co wyladuje na talerzu...
Ale wyladowalo to i owo no i.... pomyslalam sobie, ze jestem bardzo daleko od moich nowych,
zielonych rarytasow i ze wzglednym zachwytem przegryzalam kawalki mies roznych.
Po obiedzie mialam wrazenie ciezkosci i wymyslilam, ze jednak cos sie juz troche zmienilo.
Organizm zaczyna protestowac...
Zrobilam po powrocie wielkiego zielonego drinka i swiat jest znowu w porzadku :-)

Po obiedzie kolejna wizyta, tym razem kosmetyczno-pedikiurowa. Bardzo ten zabieg lubie,
zalujac jednoczesnie, ze teraz moge sobie na to rzadko pozwolic. Dlaczego? Bo odleglosc
za duza a poniewaz ze mnie klientka-przylep to nie moge sie odczepic, aby znalezc kogos
na miejscu. Prawda jest jednak taka, ze zabiegow dokonuje uroczy pan, ktorego od lat
bardzo lubie i ktory zawsze poprawia moj humor o 100%. I niech nikt tutaj na jakies
kosmate mysli nie wpadnie - pan od roku jest.... zamezny i to urzedowo!
Znowu sie posmialismy i w dobrym nastroju pobieglam na kolejna wizyte.
Tym razem lekarska, ale i pania doktor bardzo lubie a wiec bylo rowniez przyjemnie, chociaz
musialam troche w kolejce poczekac, co wydluzylo caly wyjazd.

Pogoda swirowala caly dzien, bylo slonecznie i goraco, za chwile chlodniej i deszcz, ten
kalejdoskop powtarzal sie przez caly dzien!!!!!!
Wkrotce ma powrocic prawdziwe lato i wynika z tego, ze bedzie troche cieplej jak w RPA
w sierpniu :-).

Powoli powinnam pomyslec o tej podrozy, przynajmniej pod katem bagazu, ale ciagle to
od siebie odpycham z wymowka, ze jeszcze jest czas. A ten biegnie jak wariat i dzien mija
za dniem nie wiadomo kiedy...

No i to by bylo tyle na dzisiaj, pod tekstem kawalek Zaczarowanego Parku, ktorego mi tutaj
okrutnie brakuje!!! To jeden z najpiekniejszych parkow jakie znam!!!



 
 

 
 







niedziela, 13 lipca 2014

Pod gore...




O tak... Pod gore mi idzie z moim blogiem, czuje sie troche jak Syzyf.
Tyle bym czasami chciala powiedziec, a tymczasem...
Nie wiem, jak to sie dzieje, ale nie potrafie juz blogowac (systematycznie), dlugie lata
blog byl dla mnie taaaaaaaaaaki wazny a teraz mija dzien za dniem i jakos rece mi
opadaja...

Nie powinno tak byc, bo przestawilam sie na zdrowe odzywianie (z malymi grzechami
w przerwach) i okazalo sie, ze to bardzo zajmujaca sprawa. Poczytalam troche o ziolach,
o walorach tego, co juz nie uchodzi za wyzywienie i pelna jestem zdziwienia, ze tak to
wlasnie wyglada. Moje zielone drinki pije na ogol dwa razy dziennie i za kazdym razem
zastanawiam sie jak kazdy kolejny drink bedzie smakowal. A smakuja na ogol dobrze,
niektore zielsko jest moze troche gorzkie, ale za to wiem, ze smak to sprawa poboczna,
najwazniejsze sa wlasciwosci.
Obiecuje sobie po tych drinkach (dopiero za jakis czas oczywiscie), ze poprawi sie pare
zdrowotnych zgrzytow a tak w ogole to zrobie sie mloda i piekna :-).
Przy okazji trafilam na info o zdrowym oleju (lnianym, zimno tloczonym) i tym tez sie
racze w nadziei, ze moje stawy przestana skrzypiec :-).
Tak w ogole to nie sadzilam, ze ta sprawa (zielsko, olej) potrafia mnie na tyle zajac, bardzo
duzo na ten temat czytalam i moze dlatego latwo mi bylo zrezygnowac z wielu artykulow
spozywczych (nigdy bym wczesniej nie pomyslala, ze zrezygnuje w calosci z chleba).
Niestety, nie jestem do konca konsekwentna, ale zdarzaja mi sie od czasu do czasu grzechy
lodowo-ciastowe. Swoja droga czemu sie tu dziwic, piecdziesiat cztery lata jadlam
rozne rzeczy i teraz trudno za jednym zamachem postawic na glowie. Najwazniejsze, ze
poczatek zrobiony...
Organizm tez sie musi przestawic i na razie odtruwa sie z roznych rzeczy, bo rowniez
i mieso zniknelo z mojego jadlospisu, co oznacza, ze nie ma ani kielbasy, ani innych
produktow miesnych. Ryb nie lubilam i nie lubie a wiec moj jadlospis skrocil sie dosc
znacznie. Po paru miesiacach powinny byc efekty pozytywne i na te czekam w napieciu!

Co bylo jeszcze w tym okresie milczenia?

Dwa wyjazdy, jeden do Szwajcarii z Vinniczkiem a po nim, zaraz po powrocie pojechalam
do Polski, juz chyba czwarty raz w tym roku. Mama w takim wzglednym stanie, ma dni
lepsze i gorsze ale oczywiscie trudno oczekiwac, ze bedzie dobrze. Moze juz tylko nie byc
gorzej i trzeba bedzie sie cieszyc jezeli tak wlasnie bedzie....
Wyjazd do Szwajcarii byl udany, ale nie bede go relacjonowac, Vinniczek podjal sie zrobienia
fotoreprotazu. Ja o Szwajcarii pisalam poprzednimi latami, nie bede sie powtarzac.
Moze jedynie znajde jeszcze jakies zdjecie, ktore bede chciala pokazac, ale to sie okaze.
Wierzcie mi, albo i nie, ale do tej pory szwajcarskie zdjecia dziewicze na karcie i nawet
nie wiem, co tym razem sfotografowalam. Tak czy inaczej zainteresowanych odsylam
do Vinniczka, ona jest pilna w relacjonowaniu wszystkiego, co sie dzieje, w tym wyjazdowo.

Przede mna kolejny wyjazd, tym razem troche dalej.
Po wielu, wielu latach ruszam znowu do RPA. Mam nadzieje, ze przywioze stamtad
dostatecznie duzo wrazen i zdjec, coby starczylo na obdzielenie blogow i galerii.
Na razie nie mysle jeszcze o pakowaniu waliz, ale zegar nieublagalnie tyka.
No a pozniej znowu trzeba bedzie znalezc mozliwosc pojechania do Polski.
Czyli nie mozna mi zarzucic zasiedzenia sie, bo jestem nawet dosc aktywna!

Mistrzostwa swiata w pilce noznej dzisiaj przed wielkim pytaniem, za godzine zaczyna
sie mecz Niemcy : Argentyna i przyznam sie, ze nie jestem zadnym kibicem, ale kto wie, czy
tym razem nie zasiade przed telewizorem... Caly kraj pelen napiecia...

Z Polski przywiozlam sobie pare ksiazek do przeczytania, ale przez moje zdrowotne tematy
leza sobie grzecznie... W czasie ostatniej wizyty w kraju bylam w ksiegarni i chociaz
zostawilam w niej okragla sumke i dostalam wielka torbe ksiazek to mam niedosyt, bo
bylo jeszcze wiele, wiele tytulow, ktore wydaly mi sie interesujace.

No i to by bylo na tyle...
Zostawilam w koncu znak zycia i moze to jakas nadzieja na poprawe.

Jezeli tu ktos w ogole zajrzy: posylam serdeczne pozdrowienia!!!!









niedziela, 25 maja 2014

Zielone smoothies albo czyste szalenstwo!

 
 
 
Poczatkowo chcialam wyjasnic co to sa "zielone smoothies", ale doszlam do wniosku, ze ten,
kogo temat nie interesuje to i u mnie nie poczyta, inni natomiast znajda duzo wskazowek w internecie, np. tutaj, albo tez tutaj, lacznie z przepisami na wykonanie, a jeszcze inni maja te przygode za soba.
Tyle tytulem wstepu.
 
Teraz bedzie o moim szalenstwie, ktore - jak choroba zakazna - wybuchlo nagle i
niespodziewanie. Otoz jakis czas temu widzialam w tv program, gdzie jakas panienka zgodzila
sie na ekperyment i postanowila przez dwa tygodnie pic zielone smoothies.
Przed eksperymentem i po eksperymencie stan jej skory/cery byl badany przez dermatologa. Oczywiscie przed bylo paskudnie, po bylo cudnie tylko panienka powiedziala, ze na
eksperyment sie wprawdyie zgodzila, ale zielska pic dalej nie bedzie, bo ja smak odrzuca. Zapomnialam prawie o tym programie jak Vinniczek napisal mi, ze jej Starsza Latorosl
wymysla rozne warianty wyzej wspomnianego. No to i ja dalam sie zainspirowac.
 
Zakupilam mikser (bo nie mialam) i zielsko bez wyboru, a raczej to, co akurat bylo w sklepie.
No i sie stalo...
Zielsko przypadlo mi do gustu i pomyslalam sobie, ze teraz zacznie sie nowa era:
piekna cera, na wadze duzo mniej, siwe wlosy diabli wezma, kondycje bede miec jak Tarzan
i w ogole beda same, same zalety. Moj slubny byl wstrzasniety smakiem i dlatego powiedzial,
ze on poprosi o czysto owocowe, bo TO smakuje jak... podeptana trawa!!!!!!!
 
Tak czy inaczej ktorys to juz dzien racze sie zielskiem a w madrej ksiazce, ktora na to konto zakupilam doczytalam sie, ze u ekologicznych ogrodnikow mozna dostac zielone "odpady"
(np. natke marchewki). Dzisiaj sprobowalam i faktycznie dostalam worek zielonego i spore
broccoli na dodatek, wszystko oczywiscie za darmo. Jednoczesnie zakupilam rozne rzeczy,
ktorych czesc pokazuje na zdjeciu, reszta  jak avocado, mango, karambola, kalarepa itd.
w lodowce, jablka i gruszki w koszyku a zatem mam z czego je robic i bawi mnie to bardzo.
Za kazdym razem jest pewne napiecie, bo nie wiadomo, co tym razem wyjdzie...
Bardzo to dobra zabawa!
 
A zatem kochani inspiruje Was do czegos "nowego" (zielone smoothies zostaly "wynalezione"
rowne dwadziescia lat temu i okazuje sie, ze nawet moja tesciowa od dawna o nich wiedziala
tylko ja sama dopiero teraz te mode "odkrylam").
Tak czy inaczej - polecam!
Przekonajcie sie sami jak to bedzie z nerwami, kondycja, sliczna cera, organizmem oczyszczonym  ze zlego i w ogole z przekonaniem, ze dzien bez zielonych jest dniem straconym....
 
Usmiecham sie do Was szeroko i... na zdrowie!!!
 
 
 
 
 
 
 




wtorek, 20 maja 2014

Dzis sa moje urodziny :-)

 
  
 
 



Na poczatek zrobilam sobie taka oto kartke urodzinowa :-), mialo to byc zdjecie panoramiczne,
ale przez brak wiedzy i wprawy musialam wziac tylko kawalek. Ale kawalek podwojnej
teczy to tak jak jedna cala... A tecza to znak nadziei i spelnienia zyczen.
Niech sie wiec spelniaja!

Teraz o urodzinach.
No coz, dla kobiety kazdy nastepny rok jest troche problematyczny,
bo zyjemy w czasach, kiedy mlodosc jest bez mala obowiazkiem. A przeciez to naturalny
proces i nie mozna od niego uciec, nawet przy pomocy chirurgii plastycznej...
Widac ten wirus mnie (jeszcze?) nie dotknal, z duzym luzem przyjmuje te wszystkie
zmiany i zdaje sobie sprawe, ze przemijam, jak wszystko w naturze...
Staram sie z godnoscia przyjac kazda zmarszczke, ale moze troche trudniej pogodzic sie
z tym, ze organizm zaczyna tu i tam szwankowac...
Niewazne... Grunt to umiec ucieszyc sie tym, ze twardy dysk mojego zycia ma zapisane
wspomnienia nie tylko zle i problematyczne, ale tez duzo dobrych, wspanialych
i pelnych ciepla. Bylo mi dane przezyc duzo cudnych chwil tak z ludzmi zwiazanych jak
i z przyroda... Te wszystkie wspanialosci sa na pierwszym miejscu, te inne duzo ponizej.
Moja dusza, ciagle glodna, poprosila mnie o cos szczegolnego z okazji tych urodzin
i teraz wlasnie wpelni ja usatsyfakcjonowalam.

Ale po kolei. Ktoregos dnia widzialam w TV kawalek programu, ktory mnie zainteresowal.
Szybko wiec siegnelam do internetu i znalazlam poszukiwana strone...
Strone o pomocy dzieciom w krajach trzeciego swiata, dzieciom z tzw. zajecza warga
i rozszczepionym podniebieniem. Poruszylo mnie to bardzo....
No i zrobilam sobie/mojej duszy prezent. Przekazalam srodki na przeprowadzenie jednej,
kompletnej operacji u potrzebujacego dziecka. Nie wiem, w jakim kraju bedzie to mialo
miejsce, nie wiem jakiej plci bedzie to dziecko, ale juz dzisiaj serce skacze mi z radosci,
ze to dziecko bedzie po tej operacji nie tylko lepiej wygladac, ale tez zyska na pewnosci
siebie, nie bedzie musialo kasowac ciekawskich/pelnych odrazy spojrzen...
Juz dzisiaj jestem wzruszona, ze to dziecko bedzie moglo normalnie mowic, ssac cukierki
jesc bez problemow  i jesc inne smakolyki, jak wszystkie inne dzieci, ze bedzie sie
normalnie rozwijac, ze.... No wlasnie, to ostatnie "ze" dotyczy faktu, ze
dziecko ktoregos dnia dorosnie i bedzie moglo normalnie calowac i byc calowane.

Nie wiem, w ktora strone swiata slac dobre mysli, ale posylam je mimo tego i zycze
temu dziecku wszystkiego najlepszego i drze ze wzruszenia, ze dane mi to bylo zrobic.
Przytulan Cie do serca Nieznane Dziecko i jestem taka szczesliwa!!!!!!!!
 
 
***********


PS
Dla zainteresowanych adres organizacji: www.spaltkinder.de oraz przyklad tego, jak
pomocne sa  opisane powyzej operacji.

 
 
 
 

sobota, 10 maja 2014

Ostatnie....




Ostatnie tulipany uswiadomily mi, ze wiosna zmierza dziarskimi krokami w strone
lata. Nawet sie nie obejrzalam a tu juz wiosenne kwiaty zaczynaja byc przeszloscia...

Znowu ponad miesiac nie pisalam i sama nie wiem, gdzie ten czas ucieka...

W tym miesiacu moje urodziny, piecdziesiate czwarte, znowu sie musze dziwic
uplywowi czasu... Nie zmienia to faktu, ze w tym roku postanowilam sama sobie zrobic
jakis szczegolny prezent, cos zupelnie niezwyklego, a co... Trzeba i o sobie (po)myslec!

Mysle rowniez o kolejnej wyprawie do mamy, jest stan nie bedzie lepszy a zatem chce
pojechac, dopoki mnie jeszcze rozpoznaje. Nigdy nie pogodze sie z tym, ze odchodzi sie
w taki bolesny sposob. Wszyscy przemijamy, od tego nie mozna uciec, ale nie powinno
byc tyle cierpienia na koncu...

Jeszcze miesiac i wtedy nastapi tygodniowy wyjazd, tak bardzo ciesze sie na powrot
do znajomych (a jakze pieknych!) widokow.... I z towarzystwa tez sie na zapas ciesze....
Moze zrobie pare ladnych zdjec????
Moj aparat ciagle jeszcze okrywa pajecznyna i wstydze sie sama przed soba, ze tak
bardzo zaniedbalam blogi, ze moja galeria zatrzymala sie na jesieni...
Powinnam otrzepac sie z tego marazmu niczym pies z wody, ale ciagle trafia sie cos,
co w jakis sposob jest wazniejsze...

No i to by bylo na tyle...

Pozdrawiam serdecznie tych, ktorzy sie tutaj zablakaja :-)